Kilka artykułów temu – w naszej serii dotyczącej obligacji -poczyniłam rozważania na temat tego, co może uczynić klient, gdy nie jest zadowolony ze swojej obsługi? Doszłam do wniosku, że klient może – po prostu może. Może się z podmiotem obsługującym pożegnać, zdyscyplinować go, zmienić warunki współpracy.
Czy jednak obligatariusz ma związane ręce tylko dlatego, że nabył właśnie obligacje (nie inne instrumenty) i jest skazany na administratora zabezpieczeń?
Na wstępie kilka słów tytułem przypomnienia. Obligatariusz, którego inwestycja nie powodzi się ma kilka dróg zaspokojenia swoich roszczeń, w przypadku kiedy jego obligacje nie zostają wykupione przez emitenta.
Pierwszą – jeżeli obligacje są zabezpieczone – jest działanie administratora zabezpieczeń, który we współpracy z obligatariuszami może dążyć do tego, aby obligatariusze zostali zaspokojeni. Celowo wskazuje na czynnik współdziałania, gdyż zdaje mi się, że takie założenie budzi w obligatariuszach negatywne emocje i wskazane byłoby wyjaśnić już tu i teraz podstawy tegoż, przyczyny i powody takiego współdziałania. Otóż obligatariusze – o ile chcą uzyskać rękami administratora zaspokojenie muszą (we własnym jedynie interesie) zapewnić administratorowi niezbędną dokumentację oraz środki do działania (opłaty sądowe, skarbowe) – w szczególności kiedy nie robi tego emitent. Bo to on zazwyczaj (emitent) zgodnie z przepisami i obowiązującą umową jest zobowiązany do pokrycia kosztów czy wynagrodzenia administratora. Trochę inaczej sprawa wygląda w kwestii niezbędnej administratorowi dokumentacji – chociaż i tu wniosek jest taki sam: obligatariusz sam zadbać musi o dostarczenie administratorowi niezbędnej dokumentacji, ponieważ – o czym mowa poniżej – administrator ma prawo działać jedynie w ściśle określonych granicach i choćby bardzo pragnął nie będzie w stanie ich przekroczyć.
Możliwości działanie administratora są, jak już wspomniałam ograniczone. Kroki, które administrator podejmuje mogą dotyczyć tylko i wyłącznie przedmiotu zabezpieczenia, czyli np. nieruchomości, na której ustanowiona została hipoteka czy też przedmiotu na którym mamy zastaw. To obligatariusze jednak decydują czy chcą w ogóle, aby na ich rachunek podjęte zostały kroki w tym zakresie – to bowiem ich rachunek. Ich możliwe zyski i straty, których w sytuacji gdy emitent jest w na tyle słabej kondycji, że ani nie wypłaca odsetek, ani nie wykupuje obligacji, ani też nie pokrywa wynagrodzenia oraz kosztów ponoszonych przez administratora, nikt za nich nie poniesie.
Niekiedy okazuje się bowiem, że koszty, które obligatariusze musieliby ponieść w związku z podjęciem próby zaspokojenia są bardzo wysokie, a aktualna wartość zabezpieczenie nie gwarantuje zaspokojenia nawet w najmniejszym stopniu. Znane nam są niestety przypadki, w których obligacje były np. zabezpieczone hipoteką na nieruchomości rolnej, która przed nowelizacją ustawy stanowiła realną wartość, a w chwili obecnej przeprowadzenie postępowania sądowego z takiej nieruchomości byłoby całkowicie bezcelowe.
Czasami zabezpieczeniem może być majątek położony poza Unią Europejską, co też znacznie komplikuje i zwiększa koszty sądowe i egzekucyjne, czyniąc taką drogę w przypadku nawet niewielkiej utraty wartości przedmiotu zabezpieczenia, kompletnie nieopłacalną.
Jak już kiedyś wspominałam przed nabyciem obligacji warto skonsultować się z adwokatem w zakresie jakości zabezpieczeń. Omówiłby on bowiem z inwestorem wszystkie problemy, które mogą pojawić się w kwestii danego przedmiotu zabezpieczenia i przygotował na drogę, która będzie do przebrnięcia gdy ziści się czarny scenariusz. Niestety sprzedający obligacje nie zwracają klientom uwagi na to wszystko o czym napisałam powyżej, co jest sytuacją powszechną i wcale nie dziwi gdyż nawet prawnicy często nie zdają sobie sprawy z praktycznych aspektów egzekucji z zastawu czy hipoteki. A w społeczeństwie, jak zauważyłam panuje przeświadczenie, że „jak mam hipotekę to na pewno nie stracę”.
Przechodząc do zagadnienia działań jakie obligatariusz może podjąć samodzielnie, w pierwszej kolejności wskazuję, że nie ma dla niego nikogo lepszego niż profesjonalny i racjonalny pełnomocnik – z naciskiem na słowo racjonalny. Nie taki, który będzie zachęcał obligatariuszy (niekiedy – broń boże – wręcz „nakręcał”) do podejmowania wszystkich możliwych działań nie bacząc na koszty (często pobierając wynagrodzenie czy to godzinowe czy takie z góry, które w żadnej części nie jest uzależnione od stopnia ściągalności zainwestowanych pieniędzy). Potrzebny jest bowiem pelnomocnik, który znając aktualną wartość przedmiotu zabezpieczenia (o której znajomość też warto się postarać) oszacuje możliwe do pojawienia się koszty i na tej podstawie podejmie decyzję, która droga pójść, które możliwości wykorzystać oraz – czasami – kiedy odpuścić.
Po drugie, warto pamiętać, że to obligatariusze mają jedyną i wyłączną legitymację do tego, aby podejmować działania skierowane do całego majątku emitenta. Administrator zabezpieczeń nie może robić niczego, co nie tyczy się przedmiotu zabezpieczenia. Warto zatem, żeby działania obligatariuszy były sensowne, przemyślane i racjonalne, czyli takie, które nie powiększą poniesionych przez nich strat.
Przejdźmy teraz do tego jakie będą te możliwości, o których wciąż piszę? Być może nasz przykładowy obligatariusz (nazwijmy go Stefan) dysponuje aktem notarialnym, w którym emitent dobrowolnie poddał się egzekucji na jego rzecz? Doskonale. Jest to najprostsza, najszybsza i najmniej kosztowna droga. Powinna doprowadzić Stefana do tytułu egzekucyjnego, na podstawie, którego będzie mógł on dowiedzieć się czy komornik jest w stanie cokolwiek ściągnąć z majątku emitenta. Warto to wiedzieć, gdyż niestety, jak wiemy, z pustego i Salomom nie naleje.
W przypadku braku dysponowania ww. dokumentem albo też w przypadku prawomocnego oddalenia wniosku o nadanie klauzuli wykonalności pozostaje Stefanowi normalna, tradycyjna droga sądowa. Czy ją polecam? Ogólnie rzecz biorąc – oczywiście – czasami nie wyjścia. Zazwyczaj nie ma wyjścia. Rzadko kiedy ludzie mają akty notarialne w których ich dłużnik poddaje się na ich rzecz egzekucji. Zazwyczaj ludzie są ze swymi dłużnikami w sporach, które właśnie rozstrzygnąć musi sąd na drodze tego normalnego, tradycyjnego postępowania sądowego. Czasem jednak ludzie decydują, że nie będą dochodzić swoich roszczeń, bo przecież koszty przewyższą ewentualne profity nawet jeśli sprawa zostanie wygrana. A ryzyko czy uda się należność odzyskać jest ogromne. Bo czy na pewno sprawę w sądzie wygramy, czy komornik znajdzie jakiś majątek, czy uda mu się go w porę zająć, a co jeśli w międzyczasie dłużnik złoży wniosek o upadłość? Czyli ogólnie droga sądowa jest czasem jedynym wyjściem które mamy, oprócz oczywiście odpuszczenia sobie. Czyli nasz Stefan musi ocenić indywidualnie jakie działania mu się opłacają. Z praktyki wiemy, że droga sądowa w naszym kraju (i w innych także) pochłania ogromne ilości czasu i trochę mniejsze ale nadal spore ilości pieniądze, których nikt nigdy nam nie odda, chyba, że sytuacja finansowa spółki jest świetna i doskonała. Tylko niestety tego typu cuda się raczej nie zdarzają. Gdyby przecież sytuacja finansowa była przynajmniej znośna, obligatariusze już dawno odzyskaliby zainwestowane pieniądze i nie byłoby o co kopii kruszyć.
A co z bezskutecznością egzekucji? Gdyż takie jeszcze pojęcie pojawia się w rozmowach z obligatariuszami. Mają oni niejednokrotnie pomysł, aby pozywać członków zarządu niewypłacalnej spółki. Oczywiście (abstrahując od tego, iż taką sprawą nie zajmie się z pewnością administrator, niemający jak już wyżej wspomniałam legitymacji do wszczynania postępowań innych niż te dotyczące ściśle przedmiotu administrowanego (zabezpieczenia)) ponownie wiąże się to z czasem i kosztami. Zanim ktokolwiek je zainwestuje, powinien pamiętać, że w tym zakresie warto również zdać się na fachowca (np. detektywa), który pomoże ocenić, czy członek zarządu posiada cokolwiek wartościowego i czy jest „ściągalny”. Zapewniam przy tym jednak, że dziwnym trafem członkowie zarządu „upadających” spółek nie miewają kompletnie żadnego majątku.
Szanowni obligatariusze, którym szala ryzyka inwestycyjnego nie przechyliła się na stronę spodziewanych zysków tylko niespodziewanych strat – już raz straciliście swoje pieniądze i oczywiście nie odmawiajcie sobie szansy, żeby je odzyskać. Róbcie to jednak w sposób przemyślany i rozsądny, który nie powiększy Waszej straty.
Jeśli macie Państwo jakieś spostrzeżenia dotyczące tego zagadnienia, serdecznie zapraszamy do dyskusji na naszym Facebooku albo drogą mailową: kancelaria@noriet.pl.
autor: Paulina Stańczak-Wypych – adwokat
Kontakt
Zadzwoń do nas!
Napisz do nas!